Na stole stoi nieodłączna butelka, pod nim jest i druga, zapasowa, na wszelki wypadek. Świecznik rozjaśnia mrok, a wiekowy już Jesienin krążąc wokół rekwizytów wspomina swoje życie. Obfitowało ono w wiele wątków.

Dziś sztukę "Spowiedź chuligana" chłonie się raczej ze względu na tytułową w niej rolę Andrzeja Grabowskiego. Aktor mierzył się już z wierszami rosyjskiego poety ćwierć wieku temu, również pod kierownictwem reżyserskim Krzysztofa Jasińskiego. Teraz po 25 latach obaj twórcy postanowili do owej kreacji powrócić. Ówczesnego Jesienina, a widzimy go też w dawnych kadrach przywołanych na ekranie, cechował szelmowski entuzjazm. Obecny poeta to zblazowany jegomość, sarkający na upływ czasu, nie wspominający słowem o politycznym kontekście epoki, w jakiej mu przyszło działać. Ale to przy tym typ witalny, trzymający widzów "za pysk", ściągający im cugle w każdym dowolnie wybranym przez siebie momencie. I to przy świadomości, że treść i forma poezji, jaką tworzył sam Jesienin już dawno straciła nośność intelektualną. Aktor, który po kres żywota będzie kojarzony z rolą poniżej skali swego talentu, tu, na scenie warszawskiego teatru "Polonia" wzruszy własnoręcznie wykonaną partią gitarową, a capella odśpiewa arię operową, a "na zagrychę" łyknie z gwinta. "Szczęśliwy, że żyłem"- spointuje swój los rymotwórca. Ale na szczęśliwca nie wygląda. Schodzącemu ze sceny w mrok kulisy towarzyszyć będzie "Dezyderata", kultowy hymn "Piwnicy pod Baranami". Rozlegną się brawa, ale chyba nie dla Jesienina. Prędzej dla Grabowskiego.

Pełny tekst recenzji:

Tomasz Misiewicz
Echo Dnia online (źródło)
10 sierpnia 2017

Newsletter

Bądź na bieżąco

Dołącz do newslettera Teatru STU i nie przegap żadnej premiery