Firma dziękuje: Trafiony, niezwolniony
W sztuce Lutza Hübnera niepotrzebni nie mogą odejść. Bo korporacyjna machina działa na zasadzie samonapędzającej się psychicznej opresji.
Okulary z oryginalnej kolekcji Andy'ego Warhola, których autentyzm potwierdza specjalny certyfikat. Ich posiadacz nabył jeszcze dwie sztuki. Na pchlim targu, gdzie za każdą z podróbek zapłacił około 3 dolary. Później wystarczyło tylko skopiować certyfikat i kopie stały się oryginałami. A może to oryginał uległ duplikacji, która na zawsze unicestwiła jego wyjątkowość? Kwestia niby marketingowa, ale jakoś związana z ludzką kondycją. Główny bohater nowego spektaklu na deskach Teatru STU, jest bowiem niczym ten pozbawiony wyjątkowości oryginał. Niegdyś unikatowy, teraz mało przydatny. Ale zanim mu podziękują, musi przejść prawdziwą psychiczną gehennę. Ze współczesnej korporacji wychodzi się przecież co najmniej na wpół żywym.
Operacja na pracowniczym organizmie
Okulary Warhola nosi Sandor. Postać, która dla sztuki Lutza Hübnera "Firma dziękuje" ma kluczowe znaczenie. To w nim Hübner personifikuje wszystkie zjawiska współczesnych korporacyjnych machin. Kult genialnych młodziaków- prymusów, których intuicja liczy się bardziej niż doświadczenie czy znajomość rynku. Filozofia myślenia o firmie jako organizmie, na którym ciągle trzeba przeprowadzać chirurgiczne operacje; wycinając i transplantując. Wreszcie, mania urabiania pracowników - od metody kija i marchewki aż do złożonych gierek socjotechnicznych.
Sandor jako świeżo mianowany prezes tytułowej firmy jest więc wyrazicielem nowego ładu. Główny bohater sztuki - Krusenstern, daje się złapać na jego przynętę. Doświadczony kierownik działu kard przybywa więc do domu weekendowego firmy. Święcie przekonany, iż ma do czynienia z kolejnym wyjazdem integracyjnym, a bezczelny Sandor to młody narybek korporacji. Tymczasem wszystko jest tu grą, którą z bohaterem prowadzi kierownictwo firmy. Grą o ciągle zmienianych zasadach. Dlatego Krusenstern traci pracę, aby, w przypływie dobroci (czytaj: kaprysu) Sandora, zaraz ją odzyskać. Dręczony, prowokowany, wystawiony na pośmiewisko.
Sprzedajemy kupowanie
Hübner uchodzi za czołowego tradycjonalistę współczesnej niemieckiej dramaturgii. Na próżno zatem szukać w jego tekście transgresyjnych zabiegów. To kolejna z jego "well- made" sztuk, gdzie liczy się interakcja na poziomie dialogu, w małej grupie postaci i z dokładnie wytyczoną puentą. "Firma dziękuje" zarazem porusza tematykę, która także nad Wisłą wyda się dziwnie znajoma i niepokojąca..
Świat przedstawiony jest u Hübnera rzeczywistością przejściową, gdzie dochodzi dosłownie i w przenośni do zmiany kadr. Model gospodarki opartej na handlu ciężko wypracowanymi dobrami zostaje wyparty przez PR i sakralizację samej konsumpcji. Sprzedajemy kupowanie - mówi Sandor, kwitując zasady nowej ekonomii. W tym kontekście Krusenstern ze swoim 20- letnim doświadczeniem traci swe wszystkie atuty. Firmy, kierujące się strategią "bobo", poszukują pracowników z czystą kartą i łatwo "urabialnym" charakterem. Pracoholik Krusenstern, przywiązany do biurka oraz robienia notatek, nie potrafi się aż tak zresetować. Czy zachowa resztki godności, aby nie zresetowali go inni?
Kafkowski koszmar Piotra Cyrwusa
Bezradna postać Krusensterna w zapowiedziach sztuki jest porównywana do Józefa K. Wydaje się jednak, że Hübner stworzył dramat nie tyle kafkowski, co brechtowski. Wytykający palcem patologie zaawansowanego kapitalizmu i skłaniający widzów do solidaryzmu z gnębioną jednostką. W krakowskiej inscenizacji Macieja Gierszała, nikt jednak do antykorporacyjnej rewolucji nie nawołuje. Prędzej zmusza do osobistej odpowiedzi na pytania: na ile sytuacja Krusensterna dotyczy mnie samego?
"Firma dziękuje", jak to w Teatrze STU bywa, jest grana w dwóch różnych obsadach. Niżej podpisany widział inscenizację z Piotrem Cyrwusem w głównej roli. Jest to niewątpliwie interesujący wybór obsadowy. Cyrwusa pamięta się z desek krakowskiego teatru jeszcze jako młodego aktora granego lata temu "Czekając na Godota". Z drugiej strony, jego emploi jest obecnie mocno przesiąknięte "klątwą serialowego Ryśka". Obie sfery; teatralnego obycia i twarzy "Klanu", w kreacji Krusensterna toczą ze sobą jakąś wewnętrzną walkę. Bohater Cyrwusa raz budzi współczucie gorzką refleksją na miarę kryzysu średniego wieku, innym razem - irytuje serwilistyczną, naiwną postawą wobec mocodawców. Heroiczny sprzeciw wobec systemu zastępuje bierne poddanie się mentalnym torturom.
Kontrastem dla Cyrwusa są zdecydowanie przerysowane role wszystkich przedstawicieli firmy. Tu króluje Ewa Kaim, w swojej kolejnej po "Być jak Steve Jobs" roli przebojowej kobiety czasów ekonomicznej transformacji. Trochę rozczarowuje natomiast grający Sandora Otar Saralidze. Za dużo u niego zgrywy (nawet, jeśli zgodnej z młodym wiekiem bohatera), a za mało charyzmy, która powinna cechować korporacyjnego geniusza.
Sztuka Hübnera na pewno nie jest łatwym inscenizacyjnie materiałem. Ascetyczna pod względem scenografii i rozpisana na słowne pojedynki, zmusza do żmudnego odtwarzania korporacyjnych łowów. Gierszał jakoś poradził sobie z tym zadaniem. Jego wizja pracownika trafionego, ale jeszcze niezwolnionego posiada mocną wymowę. Choć widzowie oczekujący dynamicznej produkcji teatralnej, mogą poczuć się całym przebiegiem procesu znużeni.
Łukasz Badula
kulturaonline.pl
8 października 2014